Słynne gruszki na wierzbie czy uczciwa zapowiedź?
Konkurencja jest ważna, jednak jakość to nie slogan reklamowy. Perfekcja jest zapewne nieosiągalna. Bodaj natężenie ruchu w regionie Węgier, które nie poddaje się wyliczeniom i potrafi sprawić odwleczenie czasu naszego przyjazdu na miejsce. Jasnym powinien być fakt posiadania przez nas koniecznej floty pojazdów przeznaczonych do usług pomocy drogowej. Jeżeli jest potrzebny HDS zastosujemy go choćby przy wyciąganiu busa z rowu. Nasze lawety i autolawety, bez jakiegokolwiek kłopotu przewiozą bezawaryjnie do wyznaczonego celu nie tylko auta osobowe, lecz też wszystkie dostawcze. Jesteśmy pewni, że nie istnieje ryzyko w przyznaniu nam przewozu furgonetek, busów, niewielkich maszyn budowlanych czy wózków widłowych. Bo w naszym własnym przypadku holowanie oraz lawetowanie to pasja podparta jakością.
Jakość naszego sprzętu, mobilnych serwisów, doświadczenia mechaników rzuca jasne światło na jakość naszych usług. Od początku zmierzamy do maestrii czy to w szczycie ruchu i głęboką nocą. Nigdy rzecz jasna nie odpuszczamy. Elastyczność i perfekcja to proste normy, które jesteśmy w stanie zaproponować w dowolnym miejscu w regionie Węgier, na autostradzie i na przedmieściach.
Triumf nie buduje się z przypadku.
Gdy ocieramy się o najlepszą jakość to dzięki zastosowaniu skutecznych technik rozporządzania kadrami i sprzętem oraz używaniu fachowej wiedzy podbudowanej praktyką. W każdym przypadku funkcjonujemy pod obciążeniem w chwilach reperacji na drodze. Czasem gdzieś w szczerym polu presja jest lżejsza, ale choćby i na ulicy obłożnej nieustającym ruchem mechanik z doświadczeniem w mobilnym serwisie nigdy się jej nie podda. Transport autolawetą, holowanie z zastosowaniem holownika to zlecenia, które winien przeprowadzić profesjonalny, przeszkolony kierowca, oczywiście z praktyką. Jakość naszej palety usług w ogromnym zakresie zależna jest od kompetencji i doświadczenia właściwej załogi.
Nic Ich w takiej robocie nie wyręczy, a nad jakością musi się pracować codziennie od nowa bo by ją utrzymać nie starczy zaledwie przypadkowa pozytywna relacja. Zmarnować pochlebną markę jest zdecydowanie łatwo. Jej odzyskanie potrafi kosztować lata pracy więc musi się ciągle walczyć o jakość. Gdyż domaga się ona zawodowej wiarygodności wszystkich przedsięwzięć. Dlatego być może warto poczytać materiały ukryte w archiwach. Zrozumiałe, że w archiwach gromadzimy i życzliwe i negatywne oceny. Na szczęście dobrych jest o niebo więcej i czytanie ich niewątpliwie podbudowuje i potwierdza, że rozumiemy co robić. Złe, gdy zdecydujemy się je czytać, kształcą nas jak nie robić błędów.
Sprawne opony to w sumie absolutnie powinność
Poniekąd wiedzą to wszyscy, a mimo to, aż w 25% incydentów, jakie zostały zawinione przez niesprawność pojazdu, jako kluczową przyczynę uznaje się uszkodzone opony.
Paczka młodych znajomych jechała z Czech gdy w pobliżu Węgier zatrzymała ich policja na zwykłą kontrolę. Nic byśmy o takim zajściu nie wiedzieli, lecz zadzwonili do nas bezpośrednio policjanci.
Co prawda utrzymujemy umowę z policją na transport pojazdów powypadkowych, ale umowa po pierwsze nie jest na wyłączność, a dodatkowo nie wykorzystujemy w policji żadnych ziomków w tej sytuacji zaprasza się nas nie regularnie. Ostatni incydent był jednak inny. Samochód który zatrzymano wykorzystywał zupełnie gołe opony i na pewno rzecz jasna nie były to Slicki. Zresztą takich również nie należy używać w pojazdach przemieszczających się po państwowych drogach. Zamówiono nas bowiem zazwyczaj posiadamy szeroki przekrój rozmiarów opon dostępnych od ręki. Jednak prośba żebyśmy przywieźli cały komplet była jakoś dziwnie oryginalna.
Okazało sie że to nie żart. Auto naprawdę posiadało komplet kół z właściwie nie dostrzegalnym bieżnikiem na oponach. Szok! Nigdy niczego podobnego nie odnotowywaliśmy. Pracując w pomocy drogowej jesteś pewien, że jest nie prawdopodobne żeby którykolwiek kierowca miał odwagę wyjeżdżać na takich kołach. Może to była nie znajomość zasad młodego mężczyzny, a możliwe że powszechna u nas nieostrożność. Oczywiście kierowca musiał przyjąć mandat 500 zł, zgubił niemało punktów i skonfiskowano mu dowód rejestracyjny. Jednocześnie pragnąc podróżować dalej musiał nabyć cztery sprawne opony względnie załadować auto na lawetę.
Byliśmy przygotowani na obydwa rozwiązania. Konsultacja z kierowcą sporo wyjaśniła. Po pierwsze w Czechach ukradli im cztery koła. Sprawcami na pewno nie byli Czesi. Tam w zasadzie nikt nie kradnie kół. Młodzi urlopowicze odpoczywali w górach. W niewielkiej wiosce udało im się od jakiegoś czeskiego górala kupić okazyjnie wiekowe cztery koła. Wydawało im się, że dadzą radę by zajechać do domu. I przypuszczalnie by tak było, jednak zatrzymał ich patrol drogówki. Zdarte opony w Polsce nie ujdą uwadze policjanta.
Rozmowa dała jednak kolejne zdziwienie. Pojazd miał opłacony niezły assistance z przerzutem auta na poziomie 1000 km i i to z zagranicy. Po co wchodzić w nabycie zniszczonych, wątpliwych opon. Czy nie lepiej było na miejscu, w Czechach załadować samochód na lawetę i pewnie pojechać do Polski za free.
Niewiedza o usługach jakie dostarczać jest w stanie pomoc drogowa, tym bardziej kiedy połączy się możliwości z ubezpieczeniem assistance , potrafi być czasami porażająca. Kiedy dołączy do tego brak orientacji w przyswojeniu ważnych zasad bezpieczeństwa, w tej sprawie idzie naturalnie o właściwą jakość opon, potrafi to doprowadzić do drastycznego w skutkach epizodu.
Ubezpieczenie tego auta posiadało ponadto opłacone AC. Kierowca nie potrzebował ponosić widocznych, specjalnych kosztów tego nie przyjemnego zajścia jakim mogła być kradzież kół. Zwrócono by mu koszt nabycia nowiutkich kół i opon. Przywieziono bez nowych kosztów do domu. A dowodu rejestracyjnego nie musiało by się pobierać na policji.
Klient i jego przyjaciele to byli świetni, młodzi ludzie. Kierowca autolawety pamięta ich , mimo upływu czasu, wyjątkowo pozytywnie. Wrażliwi, ułożeni, a na końcu drogi podziękowali za precyzyjne wyjaśnienie im zasad ubezpieczeń i precyzyjnych paragrafów kodeksu drogowego.
Ta nieświadomość dużo ich kosztowała. Powinni im to raczej objaśnić wcześniej. Ktoś inny, a nie najwcześniej załoga z mobilnego serwisu, ale taka jest jakość naszej pomocy – wszechstronna.
Auto w impasie
Na każdej trasie, nie na autostradzie czy trasie szybkiego ruchu, ale na którejkolwiek innej wynajdzie się podobne lokum gdzie rośnie kilka drzew, które nie wiadomo dlaczego uwodzą kierowców. Przez lata nie 100 metrów wcześniej, ani 100 metrów później, tylko dokładnie tu dochodzi do licznych wypadków. W okolicy Węgier też istnieją takie miejsca. Znajdują się tu ostrzeżenia, że zakręt może być groźny, że w tamtym rejonie powraca problem poślizgów ewentualnie systematycznie pojawia się zaskakująca mgła, jednak to niestety nie działa. Zasadniczo co pewien czas mamy zgłoszenie oczywiście w takie jedyne miejsce i sprzątamy wrak z drzewa. Bywa, że o zgrozo podobne incydenty rozwiązują się koszmarnie. O tyle dobrze, że nie zawsze.
Na półmetku lata na przełomie lipca i sierpnia przyjmujemy wezwanie na „eskę”. Nie chodzi o trasę szybkiego ruchu S ileś, ale bardzo nieprzyjemny zakręt o profilu litery s. W tym miejscu nagminnie dochodzi do wypadków. Ponieważ jadąc w obie strony można wyskoczyć z szosy nawet przy małych prędkościach. Ta strona to wyjątkowo odludne miejsce, jak na nasz okręg województwa. Droga, trawy, kilka dużych starszych drzew, a do pobliskiej hacjendy dobry kilometr, bądź więcej. Szczególnie w lecie, nad ranem oraz o zmroku jak temperatura na przełomie dnia i nocy ubóstwia mocne skoki, unoszą się w tym miejscu mgły. Więc może one oraz jak zwykle zbytnia szybkość najczęściej już będą przyczyną znaczącej ilości incydentów na niniejszym zakręcie.
Spodziewaliśmy się policji, sanitarek , a do kompletu zmasakrowanego auta pod jednym z drzew, a tutaj pusto. Na szosie siedzi jakiś młokos, ma maksymalnie 30 lat, i ni w pięć ni w dziewięć gestykuluje do nas roześmiany. Dowcip może albo co? Ależ wcale nie. Ten co machał to był kierowca auta, które wyskoczyło z zakrętu i to był ten, który nas to ten nas przywołał. Oszacował, że najlepiej będzie przywołać pomoc drogową, którą wynajdzie w okolicy. Ale gdzie auto? A tu niespodzianka auto stało spokojnie między drzewami nieco zakryte dzikimi jeżynami, które akurat tu obrosły pobocze. Auto robiło takie dziwne wrażenie niemal jakby je tam jakiś żartowniś przeniósł nad owymi jeżynami i po prostu postawił.
Po ocenie szczegółów wypadku okazało się, że nie będzie to wcale takie naturalne. Chłopak poruszał się prędko, rzecz jasna nie znał zakrętu, nie skupił się na ostrzeniach, musiała być ranna mgła i zamazywała obraz. Gdy dotarł do skrętu nie wyhamował bowiem odnosił wrażenie, że jezdnia jest prosta. Szosa na skręcie w lewo jest trochę pochylona do środka łuku to wywołało wybicie pojazdu, który przeleciał ponad jeżynami i bardzo fartownie wskoczył między drzewa. Jak opisywał kierowca między drzewa wleciał gdzieś na wysokości może nawet jednego metra. Auto na chwilę zawisło, a potem osunęło się w dół. Chłopak wydostał się przez tylne drzwi bo te przednie były zakleszczone. Uszkodzenia nie były poważne, zasadniczo to tyle co głębokie zarysowania od drzew gdy samochód osiadał. Do tego nie było wielkich wyżłobień ponieważ drzewa dopasowały się na milimetry, jednak co dalej?
Gdy podepniemy samochód pod wyciągarkę to pewne, że przeoramy mu cały przód. HDS jest niestety nie do zastosowania gdyż nie jesteśmy w mocy ustawić dobrze lawetę na miękkiej łące. Hipotetycznie jeśli uda się auto podwyższyć o metr , a następnie stoczyć po dowolnej prowizorycznej pochylni. Nawet zaczęliśmy się przymierzać do naszego planu bowiem łatwo by było zrobić pochylnie z pomostów na lawetę, lecz jak wyciągnąć auto gdy HDS nie może być brany pod uwagę. Można również było wyciąć drzewo. Dyspozycja leżała po stronie kierowcy. Pojazd na szmelc albo koszt karczowania drzewa. Bynajmniej nie zastanawiał się i za najlepsze uznał ścięcie drzewa bez zwracania uwagi na koszty. Nie czuliśmy się zaskoczeni w końcu to było Porsche, fakt, że już nie młode jednakże jeszcze bardziej musiało być jego ogromną miłością.
Ściąć drzewo to nigdy nie jest wcale błaha sprawa. Zastrzeżone jest to oczywiście wyraźnymi przepisami. A często nawet gdy dostanie się akceptację na wycięcie musimy za to dużo dopłacić. Na początek przypuszczaliśmy, że to potrwa delikatnie mówiąc parę dni. Dyspozytorka poczęła działać, my szykowaliśmy teren. Właściwie po godzinie okazało się, że drzewa stoją na prywatnym placu i nie na pasie drogowym. Prawo w wypadku własności prywatnej pracuje nieco inaczej.
Kierowca auta skutecznie porozumiał się z właścicielem drzewa. Pilarz przyjechał na stanowisko i chociaż nie bez kłopotów, przecież nasze auto stało przytulone do drzewa, ale przecież sprawnie je powalił. Wtedy Porsche, teraz bez widocznych problemów zostało postawione na lawecie. Było podrapane, a też nieco wgniecione na środku, jednak prezentowało się nieźle jak na taką kolizję. Opony nie naruszone, reflektory całe, silnik zapalił, w całości funkcjonuje. Autentyczny cud.
Nasze zakłady nie naprawiały tego samochodu. Nie umiemy powiedzieć czy w wyniku naruszeń na przykład ramy lub słupków bocznych wytrzymało badania techniczne, jednak klient był kontent z tej usługi, a nawet był przyjemnie zdumiony liczebnością konceptów i inwencją jaką błysnęła załoga naszej pomocy drogowej. Pomimo iż nie pozwoliliśmy mu jechać uszkodzonym wozem nawet jeśli pozornie robiło wrażenie sprawnego, to jednak nie buntował się i tylko poprosił o odwiezienie auta na określony adres.
W samym centrum Węgier doszło do niebezpiecznej kraksy Autobusu z Nysą. Kto współcześnie nadal podróżuje Nysą?! Byliśmy przekonani, że to jakiś kolekcjoner, entuzjasta peerelowskich gadżetów wyjechał prywatnym kolekcjonerskim egzemplarzem i zwyczajnie coś tam zawiodło. Do tej kolizji przywołała nas policja z instrukcją, że mamy wziąć na lawetę busa to znaczy tamtą Nysę.
Samochód wjechał na skrzyżowaniu prosto w bok autobusu. Nieszczęścia udało się uniknąć. Nieco stłuczony był kierowca Nysy. Zaraz dało się zauważyć, że skoro to kolekcjoner to wyjątkowo poświęcony własnej miłości. Na grzebiecie nosił charakterystyczną kufajkę i starą flanelową koszulę. Na tyłku stare, popielate robocze spodnie. Na nogach kalosze takie z filcowymi cholewkami czyli gumofilce. Łepetynę zasłonił wyjątkowo gustownym, socrealistycznym naleśnikiem. Ideał. Tyle akurat, że nie hobbista, a zwykły, teraźniejszy rolnik co raczej trochę był nie ze swojej ery, ale prawdopodobnie nie z powodu wyrafinowanego gustu. Nie doprowadził do tego wypadku ze względu na naddatek promili ponieważ był kompletnie trzeźwy. Podobno przykuł jego uwagę jakiś ruch z tyłu pojazdu i wpadł na skrzyżowanie mimo czerwonego światła.
W chwili gdy nadjechaliśmy kierowca Nysy wciąż legitymował się policjantom. Zaaranżowano objazd, lecz i tak właśnie utworzył się zator we wszystkich kierunkach. Oględziny już zakończono, więc poproszono nas o szybkie odciągnięcie Nyski, gdyż musi się oswobodzić autobus, który blokuje całe skrzyżowanie. Czas więc miał znaczenie, ponadto nadciągały godziny szczytu.
Bus to znaczy Nysa nie wbiła się głęboko w autobus. Wgniotła trochę bok, rozpadły się dwie szyby boczne i przednia z Nysy, która łącznie raczej była bardziej pokiereszowana. Samochody delikatnie były zaczepione zderzakiem Nysy, więc oswobodzenie autobusu nie tworzyło kłopotu. Przymierzyliśmy lawetę z pomysłem równoległego rozłączenia pojazdów z równoległym wciągnięciem Nysy po trapie na pakę. Raptownie zatrzymaliśmy pracę ponieważ gdy ledwie przybliżyliśmy się do Busa coś niewątpliwie w nim się poruszyło.
Cokolwiek nas to przestraszyło. Możliwe, że kierowca wiózł nielegalnych pracowników rolnych. Nic nie powiedział ponieważ bał się reperkusji a przecież oni, połamani w wyniku stłuczki, umierali wewnątrz. Jeden z naszych energicznie otworzył tylne drzwi…
W środku nie czekał żaden ranny. Natomiast z wnętrza, bezpośrednio na ulicę wyskoczyło całe stado przestraszonych warchlaków. Tu trzeba odblokować skrzyżowanie, ale przecież takie swobodnie buszujące po Węgrzech warchlaki też wywołają nie małe zamieszanie. Perfidne bestie rozbiegły się w nieskończone strony i lawirowały między mundurowymi, nami i gapiami, którzy również włączyli się do akcji, skądinąd z niemałą radością. Już zobaczymy swoją lawetę w socjal mediach i owe setki memów z prosiaczkami w roli pierwszoplanowej. Na szybkiego prosiaka tylko pomoc drogowa! Trudno. Bywa.
Warchlaki w Nysce były przewożone profesjonalnie w metalowym, osobnym kojcu, jednak w momencie kolizji zatrzask odblokował się , a kiedy zostały otworzone drzwi pojazdu spłoszone zwierzęta po prostu umknęły unikając niebezpieczeństwa. Wyciągnęliśmy ten kojec i tu rozpoczęto znosić odnalezione prosiaczki. W tym czasie profesjonalnie wciągnęliśmy Nysę na lawetę i zjechaliśmy ze skrzyżowania.. Kierowca autobusu mimo wyraźnych efektów stłuczki mógł dojechać do bazy samodzielnie.
Mieliśmy na wyekwipowaniu lawety obszerną sieć elastyczną do opinania bagaży na pace. Teraz nadała się bardzo, w całkowicie odmiennym użyciu. Z dużym poświęceniem łapaczy wpędzaliśmy prosiaczki w zaimprowizowaną z siatki pułapkę i mogło się zdarzyć, że nawet po 2 sztuki przenosiliśmy do boksu. Gapie przeżywali wspaniałą rozrywkę, tylko że faktycznie wypatrzyliśmy tylko 17 prosiaczków. Trzy sztuki zaginęły. Możliwe że za kilka tygodni będziemy oglądać w necie fotografie kogoś podróżującego po sercu Węgier ze świnią na smyczy. Prosiaki były nadzwyczaj piękne i ktoś mógł się skusić.
Kierowca Nysy nie nosił pretensji Obserwował z jakim poświęceniem wyłapywano prosiaki, chociażby mundurowi się nie oszczędzali. Używając HDS postawiliśmy boks na tył lawety. Opięliśmy go pasami a ponadto elastyczną siecią towarową. Nie powinno się stworzeń przewozić w podobny sposób, ale to wyjątkowa sytuacja. Winnym całego wypadku był farmer. Zapłacił spory mandat, utracił punkty, a że nie miał asistance, ani jakiegokolwiek szczególnego ubezpieczenia to ta akcja również go drogo kosztowała. Pech. Sympatyczny koleś.
Cóż! Oby opłacone ubezpieczenie absolutnie nie stało się nam potrzebne, jednak mądrze jest je mieć. Pomoc drogowa zawsze będzie do dyspozycji, w każdym momencie, z najlepszą jakością pracy, ale bez wątpienia jej pomoc musi kosztować.